Nagroda im. Adama Mickiewicza 2025 w ramach Poznańskiej Nagrody Literackiej trafia do pisarza społecznych niedyskrecji, niepowściągliwego i nieposkromionego – powiedziała Urszula Glensk w laudacji podczas gali Poznańskiej Nagrody Literackiej.
Laudacja wygłoszona przez Urszulę Glensk podczas gali Poznańskiej Nagrody Literackiej 23 maja 2025 roku.
Michał Witkowski potrafi zaskoczyć swoich czytelników. Tym razem postanowił urodzić… Coś, co – jak deklaruje – od dawna było „gotowe do przyjścia na świat” i rodziło się łatwo. Można dać wiarę tym zapewnieniom, bo dzieło uwodzi lekkością stylu, swobodą monologu, furią skojarzeń.
Witkowski urodził „Wiarę. Autobiografię” (Wydawnictwo Znak, 2023) – swoiste bildungsroman, efektowną prozę o dojrzewaniu. Zostawmy ścisłość gatunkową. Nie o nią tu chodzi, ale o radość tworzenia, uruchamiania wspomnień, którymi żarłocznie żywi się wyobraźnia pisarza.
Wydawałoby się, że nie można wpaść na gorszy pomysł niż pisanie autobiografii przed pięćdziesiątką – i to wcale nie niby-autobiografii, tylko w istocie rzeczy opowieści ściśle odnoszącej się do własnego doświadczenia, szastającej topografią dzieciństwa, wypełnionej realnymi postaciami – opowieści pełnej rodzinnych epizodów. Dodajmy: matka pisarza mówi bezradnie: „to wszystko nieprawda”.
Nie rozstrzygamy jednak, czy to literatura z życia, czy literatura z literatury, rozkoszując się kokieteryjną, anegdotyczną i pełną znaczących szczegółów opowieścią. Jej autor z podobnym wdziękiem potrafi żonglować zarówno realistycznymi obrazkami rodem ze schyłkowego PRL-u, jak i kodami kultury i literatury. „Cząstki elementarne” tej prozy są z życia i z wyobraźni, z pamięci i ze zmyślenia. I z oczytania równocześnie.
Mały realizm socjalizmu wraz ze znikaniem jego artefaktów z naszego pola widzenia, staje się nadspodziewanie atrakcyjny. Sceny z dusznych klas, z ekstatycznego oglądania „Niewolnicy Isaury”, czy z gorączki bursztynowej nad Bałtykiem – opowiedziane przez Witkowskiego w konwencji hiperrealistycznej – uruchamiają pracę pamięci i powodują, że wielu czytelników pozwoli pisarzowi zahipnotyzować się obrazami z przeszłości. I zobaczy: barometry z Matką Boską na straganach; „baby w białych majtasach” na plaży; nauczycielki „z trwałą ondulacją na barana”; lub poczuje intensywny zapach gofrów, z czasów ekologii zapachów i „smak słodkiej ryżowej szyszki o indeksie glikemicznym dwa tysiące”, choć tę niesłodką uwagę sufluje dziecięcemu narratorowi jego współczesna jaźń.
„Autobiografia” musuje wyobraźnię opisami zapachów. PRL został w niej opowiedziany poprzez „orgię aromatyczną” unoszącą się nad wybuchającym telewizorem Rubin; leżącą „w przedpokoju kupę sfermentowanych kapci”; „pawlacze pełne niemodnej, śmierdzącej, zbutwiałej odzieży”, no i zapach idealnego świata: rajski „szampon Zielone jabłuszko”.
W prozie Witkowskiego PRL pachnie intensywnie i różnorodnie; nie został sprowadzony do woni szarego mydła Polleny-Lechii czy naftaliny. Pisarz podąża za swoim pachnidłem, szuka dla niego odpowiednich słów i porównań, choćby idąc tropami „Babci mosińskiej” przypomina – „zapach fryzjerni na rynku w Mosinie, gdzie panie wkładały głowy do suszarek, których wnętrza wyglądały jak opiekacze do tostów, a rurki nagrzewały się do czerwoności”.
Dobra proza pozwala czytelnikowi przekształcić słowa w obrazy. Te u Witkowskiego są literacko wystrojone, kolorowe, zawadiackie, uchwycone w sprzeczne porządki grzeczności i buntu. Więc grzecznie ustawiamy się z Michasiem w kolejce po paczkę od świętego Mikołaja. Znajdziemy w niej co najwyżej sklejone landrynki i andruty, jednak wyczekujemy paczek z niepokojem, chociaż „każde z nas wie, że raczej nie urosną na brzozach ananasy”, co skrzętnie przypomina narrator. A jednak… Dobra literatura potrafi mam na chwilę wmówić, że to właśnie na brzozach dojrzewają ananasy. Oświeceniowa i racjonalna „esencja bytu” (ta od Rousseau) na chwilę pozostaje z boku.
Atrakcyjność „Wiary” wynika z trafności skojarzeń, z drwiących hiperbolizacji, w końcu z zabawiania się estetyką kampu, robiącej z kiczu centrum tęsknoty i odrazy. Hiperbolizacja w połączeniu z bezkompromisowym naturalizmem daje efekt komizmu, bucha ironią, jest po prostu śmieszna. Wodospady drwiny spadają jednak przede wszystkim na „małą Michasię” – „ja” na scenie, „ja” w wiecznej sławie, „ja” divina. Narcyzm połączony z afektowanym obrazem nieporadności i niemocy tworzy grę sprzeczności, której nie powstydziłby się Gombrowicz.
Z żelazną konsekwencją Witkowski wpisuje w „Wiarę” komentarze do swoich wcześniejszych książek, dialogując z czytelnikiem, a po części także z historią sztuki. Powtarza koncept z „Pudełka w walizce” Marcela Duchampa, artysty zapełniającego walizki-eksponaty miniaturami swoich wcześniejszych dzieł. Podobnie u Witkowskiego: uparte przypominanie własnego dorobku jest jedną z pętli konstrukcyjnych tej prozy. I współtworzy figurę wyolbrzymionego egotyzmu, w którym autotematyczna drwina przeplata się z umiejętnością obserwacji, pamięcią szczegółu i wirtuozerią słowa (choć narrator ciągle marzy o innych, bardziej popłatnych wirtuozeriach).
Dwadzieścia lat po napisaniu „Lubiewa”, książki-przełomu lub – jakby powiedział Roland Bathes – książki-żądła; po napisaniu ośmiu, „czarnych aniołów” (jak nazywa swoje powieści Witkowski) i po kolejnych tomach opowiadań, autor wrócił do pisania o samym sobie, stawiając w centrum bezpruderyjne „ego”. W sukurs przyszła pisarzowi znakomita forma twórcza.
Nagroda im. Adama Mickiewicza 2025 trafia do pisarza społecznych niedyskrecji, niepowściągliwego i nieposkromionego. Mickiewicz trafia do Witkowskiego.