Stanisław Barańczak był, zdaje się, kibicem amerykańskiej koszykówki. Świadczy o tym co prawda tylko jeden wiersz („Pierwsza piątka” z napisanego w Stanach Zjednoczonych, a wydanego w Paryżu w 1988 roku tomu „Widokówka z tego świata”). Ale za to jaki! Staram się wyobrazić poetę na trybunach, w tłumie, „w ekstazie od górnych galerii po parter”… Czy – gdyby został w Poznaniu – byłby kibicem Lecha? Trudno powiedzieć, amerykańska koszykówka lat 80. i 90. poprzedniego stulecia była zjawiskiem wyjątkowym w dziejach sportu, a Barańczak miał gust wybredny... Potrafił poddać się zachwytowi i w sposób zaraźliwy go wyrazić – w taki sposób pisał o Norwidzie, Beatlesach, Elizabeth Bishop i wielu innych. Jako krytyk był co najmniej równie wyrazisty, chętnie wchodził w polemiki i dzielił się swoją negatywną opinią bez pardonu.
Krytycznej nieufności nauczył się Stanisław Barańczak w latach 70. w PRL-u jako piszący w drugim obiegu poeta, krytyk i członek KOR-u, który doświadczył przemocy autorytarnej władzy. Ale także jako wnikliwy komentator literatury, autor dysertacji naukowej o twórczości Mirona Białoszewskiego. Przenikliwy krytycyzm, żywioł polemiczny, etyczna nieufność i przekora to były jego sposoby świadomego uczestniczenia w kulturze. Poeta umiał prowokacyjnie podkręcić piłeczkę argumentu tak, by przeciwnik nie dał rady jej odebrać – jego zjadliwe pamflety wciąż bawią i nie pozostawiają suchej nitki na blednących po czasie przeciwnikach.
Był bezlitosnym obserwatorem PRL-owskiej kultury masowej (na przykład powieści popularnych czy piosenek stadionowych), którą opisał w zbiorach esejów „Czytelnik ubezwłasnowolniony” i „Książki najgorsze”. Mogłoby się wydawać, że gdy znalazł się w Ameryce, zmienił tylko przedmiot opisu, metoda właściwie pozostała ta sama. Za oceanem nie poczuł się chyba nigdy jak u siebie, ten dystans jest dobrze wyczuwalny w niektórych wierszach czy esejach. Poeta jednak spędził tam niemal połowę życia i kulturę anglosaską w różnych jej przejawach niewątpliwie cenił.
W wywiadzie udzielonym w 1994 roku mówił tak: „Uznaję tylko podział na kulturę wartościową (w której mieszczą się moim zdaniem Bach i Szekspir, ale również Charlie Parker i Monty Python) i kulturę bezwartościową, czyli kulturę kiczu (w której mieszczą się dla mnie: piosenkarka Madonna i film «Rambo», ale również koncert fortepianowy Czajkowskiego i film «Podwójne życie Weroniki»)”. Pod analogiczną frazą, dając swoje przykłady, mógłby podpisać się dzisiejszy wybredny użytkownik kultury. Taki, który swoje w niej uczestnictwo dzieli między nowy serial, teatr, lekturę kryminału, mecz koszykówki, spotkanie autorskie z poczytnym reporterem (albo autorem niskonakładowego tomiku poetyckiego) w przerwach chodząc do pracy, wychowując dzieci albo dbając o koty oraz słuchając na zmianę popu i Chopina z serwisu streamingowego…
Ze Stanisławem Barańczakiem takiemu ambitnemu i krytycznemu odbiorcy kultury będzie po drodze. A może dowiedzieć się od niego kilku rzeczy. Na przykład tego, że o ideologiczną czy emocjonalną manipulację równie łatwo w filmie, piosence, w reportażu czy wierszu, ale i że film, piosenka, reportaż czy wiersz mogą być równie poruszające. A więc – że szczególnie wobec własnej przyjemności powinniśmy być nieufni...
Jego wiersze i eseje pomagają poruszać się „w krainie Sensu i Glansu” (to fraza z późnego wiersza „Łzy w kinie”). Ów chcący pisać się wielką literą Sens domaga się naszej uwagi z prawie każdego ekranu i głośnika, Glans chce nas olśnić, wzruszyć i uwieść. Nie da się uciec, ale chciałoby czasem zachować dystans. Dobrze zatem wiedzieć, co i jak chcą nam zaproponować i jak się przed tym ewentualnie bronić albo wręcz przeciw temu zbuntować. Umieć znaleźć, sformułować i wypowiedzieć swoje zdanie. Ale nie zawsze trzeba się bronić, czasem, jak poeta na meczu Boston Celtics z Larrym Birdem i Dannym Ainge’em, „bezcennym artystą strzałów z dystansu”, w składzie, z przyjemnością, a nawet nie do końca świadomie, poddać się masowej sile „jedynej, wszystko dotąd zaćmiewającej legendy”…
Nieufność, przekora, humor najpełniej realizują się w poezji, od niej się zaczynają i na niej kończą. Forma wiersza – jeśli poeta dobry – pozwala mówić „zwięźle i sensownie”. To pozwala zbudować własną mowę, zachować krytycyzm wobec innych języków, szczególnie tych zbiorowych oraz próbować zrozumieć siebie nawzajem. Podtrzymać wagę wypowiadanych i pisanych słów nie tylko w wierszach przeciw – cytuję esej „Tablica z Macondo” – „agentom Nicości”, kolejnym „bezkształtnym odwzorowaniom bezkształtu” i „pustym odbiciom pustki”. Barańczak nie miał wątpliwości, że bez poezji, która jest jak koło ratunkowe na „oceanie bełkotu”, to się nie uda.
MARCIN JAWORSKI